Galaktyczne 5-na-5

Kolejny odcinek cyklu, dziś w minimalnie zmienionym składzie. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu moimi gośćmi są Leszek Urban redaktor pilkarskiswiat.com, Mateusz Połuszańczyk publikujący m.in na meczyki.pl, Marcin Malawko z watch-esa.pl, Dariusz Sadziak wieloletni kibic Cracovii. Do wymienionej czwórki dołączył Michał Ptaszyński, redaktor naczelny mojego macierzystego portalu Futbol.pl. Mój udział w odcinku zamknął się na zadawaniu pytań. Chciałem, aby były z kategorii trudnych, ale słuchając odpowiedzi, stwierdziłem, że wyżej wymienieni panowie, poradzą sobie z każdym tematem. Zapraszam.

Przepis o młodzieżowcu w PKO BP Ekstraklasie. Hit czy kit?

Leszek Urban: Daleki jestem od mówienia, że ten przepis jest bez sensu. Ma on swoje zalety. M.in. takie jak debiuty zawodników, o których normalnie byśmy nie słyszeli. Niemniej mam jednak wrażenie, że niektórzy eksperci zbyt wiele sobie wyobrażają. Nie można na tym przepisie przepychać tabunu młodych zawodników, którzy mogą być nieprzygotowani do gry na najwyższym poziomie. Każda krytyczna opinia na temat takiego zawodnika może mu tylko i wyłącznie przeszkodzić. A już takie słowa jak te, które powiedział Artur Wichniarek, że on widziałby nawet trzech mlodzieżowców to prawdziwy absurd. Pamiętajmy, że co za dużo, to niezdrowo. Reasumując – przepis jest dobry. Podoba mi się. Ale róbmy wszystko z głową. Bo na wariata nigdy nic się nie powiodło.

Marcin Malawko: Hit, chociaż zaskakująco wielu ludzi ten przepis krytykuje. Bo niektórzy młodzieżowcy siedzą na ławce i się nie przebijają, muszą być w klubie zamiast ogrywać się w I lidze. To skutek obeczny, jasne. Ale wg mnie nie może być tak, że wszyscy będą się ogrywali. Wszystkim nie dogodzisz. A lepiej, by więcej młodych ogrywało się w Ekstraklasie, niż w 1. lidze. I dopiero ten przepis pobudził mnie na nowo do oglądania naszej ligi. 

Wielu powie, że najlepsi i tak by się przebili. A ja odpowiem, że niekoniecznie, nie u nas. Ekstraklasa jest ligą tak patologiczną, a włodarze wiele klubów tak ułomni, że prezesów powinno się w tym momencie trakatować jak dzieci w podstawówce – sprawdzać prace domowe, uczyć wierszyków, dobrych zachowań, wartości, dla dobra polskiej piłki. Już widać, że przepis powoli zmienia myślenie.  I powinniśmy pójść za ciosem i zwiększyć liczbę młodzieżowców na boisku. Wreszcie, gdy prezesi pójdą po rozum do głowy, można będzie traktować ich jak dorosłych. Ale to dopiero, gdy wszystkie kluby zauważą, że lepiej 10 razy zdenerwować się na młodego, tracąc przy tym nawet kilka punktów i sprzedać go po kilkunastu udanych występach za dużą kasę, niż kupować za kilkaset tysięcy niby dobrych Satkę, Crnomarkovicia, albo Mudrinskiego. Przecież tych trzech ostatnich, doświadczonych panów skrzywdziło Jagiellonię i Lecha dużo bardziej niż niejeden nastolatek. A to tylko trzy przykłady szrotu sprowadzanego zza granicy, wskutek czego spore pieniądze wyrzucane są w błoto.

Mateusz Połuszańczyk: Hitowy kit. Z jednej strony jest to teoretycznie dodatkowa motywacja do działania dla młodych, żądnych świeżej krwi „wampirów” z drużyn rezerwowych, z drugiej wcale nie musi nieść za sobą poprawy jakości gry na boiskach Ekstraklasy. Oczywiście, jestem zwolennikiem stawiania na polską młodzież, niż na wydawanie setek tysięcy euro na królów asyst ligi litewskiej, ale czasami okazuje się, że system szkolenia w naszych akademiach piłkarskich nie spełnia pokładanych w nich oczekiwań. Przepis pełen absurdów, choć skonstruowany na pierwszy rzut oka z myślą o rozwoju polskiego futbolu. Nie dajmy się zwariować, wierząc ślepo, że ktoś rzucił na nas klątwę Midasa. Czas pokaże – jak powiedział producent szwajcarskiego sera do zegarka.

Dariusz Sadziak: PZPN jednocześnie przegłosował dwie uchwały, które miały znacznie wpłynąć na funkcjonowanie klubów ekstraklasy. Wprowadzono obowiązek wystawiania w składzie co najmniej jednego młodzieżowca oraz zniesiono limit obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. Uważam , że przepis o młodzieżowcu, to dobre posunięcie ze strony PZPN, ponieważ pomoże w promowaniu młodych talentów , ale jednoczesne zniesienie limitu obcokrajowców już nie. W niektórych zagranicznych ligach młodzieżowcy wygrywają mecze ( np. Ajax, PSG ) i jest to normalne, a u nas za sensację uważa się fakt, że jakiś młodzieżowiec jest w pierwszej jedenastce. Do tej pory kluby z ekstraklasy nagminnie ściągały tzw. „szrot” z zagranicy i poziom naszej ligi jest jaki jest. Jeżeli za jakiś czas poziom rozgrywek się podniesie i zaistniejemy wreszcie w Europie , to powiemy , że ten przepis , to hit.

Michał Ptaszyński: Z jednej strony kit, bo nie cierpię w piłce takich sztucznych narzutów i gmerania w kadrach, składach, by wypełnić jakiś przepis. Z drugiej strony plusy są widoczne. Bez wprowadzenia tego zapisu do regulaminu pewnie nie doczekalibyśmy się prawdziwych szans dla Michała Karbownika, Patryka Klimali, a nawet Tymoteusza Puchacza czy Przemysława Płachety. Kluby stawiałyby na kolejne zagraniczne wynalazki, które w poważniejszych ligach w większości już dawno zostały przeznaczone na szrot. Podsumowując, pewnie za wcześnie, by jednoznacznie oceniać ten przepis, ale w idealnym świecie i przy rozsądnie budowanych kadrach, tacy piłkarze jak Karbownik, Klimala i paru innych po prostu zapracowałoby na szansę postawą na boiskach, zbliżając się do wyjściowego składu pracą na treningach, występami w rezerwach, sparingach, a nie przeskakując kilka pól punktem w regulaminie. Bo dla wielu młodych piłkarzy ten przeskok może skończyć się nawet złamaniem karier.

System rozgrywek Ekstraklasy. Jakie powinny zajść zmiany, jeśli powinny?

Leszek Urban: Mam wrażenie, że zmiany w systemie rozgrywek (spadek trzech drużyn, grupy mistrzowska i spadkowa) sieją tylko i wyłącznie zamęt. Po czasie rzecz jasna można do nich przywyknąć. Ale czy one w jakikolwiek sposób wpływają na podniesienie poziomu naszych rozgrywek? Absolutnie. Jesteśmy blisko 40-sto milionowym krajem i szczerze dziwi mnie to, że ludzie nie chcą 18 zespołowej ligi. Ja akurat ten pomysł popieram. Owszem trzeba postawić twarde warunki dotyczące licencji i je egzekwować. To już zadanie dla rządzących. Czyli podsumowując – liga składająca z 18-stu ekip, dwa miejsca bezpośredniego spadku i mecz baraż o utrzymanie w lidze (jak w Niemczech). Jeśli w jakiś sposób chcemy spowaznieć w kwestii organizacji rozgrywek, to bierzmy przykład z najlepszych.

Marcin Malawko: Przede wszystkim trzeba sobie jasno powiedzieć, że to piłkarze i kluby grają w piłkę, a nie system.. Od 3 lat dołujemy w Europie, bo każda z ważnych postaci w polskiej lidze czegoś nie ma. Niektórym brakuje pieniędzy, innym rozeznania, a prawie wszystkim – jaj. 

O systemie ESA-37 można było od początku powiedzieć wiele – że był zabawny, interesujący, podkręcający emocje, wymuszający zaangażowanie piłkarzy w każdym meczu. I to, że jest nienormalny. Jeśli emocje mogą budzić nawet drużyny z okręgówki czy A-Klasy, to dwie kolejne w Ekstraklasie nie zaniżą drastycznie poziomu sportowego – będzie tak samo do du.., jak i teraz. I właśnie system z 18 drużynami może być dla nas najbardziej odpowiedni.

Na początku mogą być problemy ze spełnieniem warunków licencyjnych (vide przykład Rakowa Częstochowa), ale z każdym kolejnym sezonem w tej kwestii powinno być coraz lepiej. Nowe stadiony powstaną przecież m.in. w Szczecinie, Płocku, być może nawet i w Częstochowie.

Mateusz Połuszańczyk: Zmiany, zmiany, zmiany. Po co rewolucjonizować system, skoro idealnie funkcjonuje? Nie wyobrażam sobie, żeby jutro Ekstraklasa miała utracić blask przez kolejne pomysły. Lepiej już nic nie zmieniać, bo gdy władze ligi znowu wprowadzą nowości, będzie można skwitować temat starym, wysłużonym tekstem: „Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zawsze”.

Dariusz Sadziak: Nie wiem czy w chwili obecnej jakiekolwiek zmiany w systemie rozgrywek ekstraklasy mają sens. Odnoszę wrażenie, że wszystkie zmiany jakie się dokonały na przestrzeni lat w systemie rozgrywek miały na celu nie podniesienie poziomu sportowego, a coraz większe wpływy do klubowej kasy.

Michał Ptaszyński: Nie jestem zwolennikiem ligi 16-zespołowej od momentu, gdy ją wprowadzono. Byłem przeciwnikiem dzielenia punktów, bo w ogóle uważam za nietrafiony pomysł podziału ligi i grania jakichś grup mistrzowskich i spadkowych. W naszych warunkach atmosferycznych, także ze względu na frekwencję na stadionach, spokojnie wystarczyłaby klasyczna liga 18-zespołowa. Taką mają chociażby Niemcy i nie kombinują. Każdy z każdym, spadają 3 zespoły, ewentualnie jeden gra w barażach. Kolejny sezon Ekstraklasy pokazuje, że w tej lidze i tak każdy może wygrać z każdym, więc jeszcze dwa teamy pokroju Rakowa czy ŁKS nie zaszkodziłyby.

Czy pomysł z organizacją Euro 2020 w kilkunastu krajach ma jakikolwiek sens?

Leszek Urban: Przepraszam za wyrażenie, ale to jest jedyne sensowne określenie tej decyzji – pomysł jest głupi. Rozumiem czym kierowała się UEFA. Jubileuszowe Euro itd. Ale rozgrywanie turnieju w kilku krajach, to dla zawodników nie tylko wyzwanie piłkarskie, ale i logistyczne. Np. grupa, w której mecze będą rozgrywane między Włochami a Azerbejdżanem. Przecież to chore. Od lat we władzach piłkarskich organizacji liczy się pieniądz. Mają gdzieś to, że zawodnicy rozgrywają po 50-60 meczów w swoich ligach i pucharach. Sensownie byłoby gdyby takie Euro było rozgrywane w kraju pieszego zwycięzcy (była to Francja w 1960 roku). Jednak doskonale pamiętamy, że niedawno nad Sekwaną było rozgrywane Euro. Dlatego została podjęta taka, a nie inna decyzja, która jest kontrowersyjna.

Marcin Malawko: To Euro będzie oczywiście ciekawe, wielkie, pełne pięknych i wypełnionych po brzegi stadionów, ale także dziwaczne i problematyczne dla wielu kibiców. Przekonuje mnie nawet po części argumentacja Platiniego o tym, że to będzie uświetnienie 60-lecia Mistrzostw Europy, choć wiadomo, że i tak głównie chodzi o pieniądze. I choć wolałbym, oczywiście turniej w jednym lub dwóch krajach, to wystarczyłoby, aby UEFA wybrała innych 12 organizatorów, którzy byliby blisko siebie. Dobór miast gospodarzy jest dość niefortunny i zbyt nastawiony na zysk. Gdyby grupy grały w sąsiednich krajach, podróże nie byłyby tak uciążliwe. Glasgow – Londyn już jest. I nie sprawi żadnego problemu. Podobnie byłoby z grupą Warszawa – Monachium, Budapeszt – Bukareszt, Rzym – Wiedeń/Madryt/Bilbao, nawet Baku – Krasnodar/Soczi. A tak piłkarze (i kibice) będą latać z Irlandii do Hiszpanii, z Azerbejdżanu do Włoch.

Mateusz Połuszańczyk: Moim skromnym zdaniem to zaczyna trącić zaciągiem z innych sportów, który wcale nie podnosi poziomu, a najlepszym przykładem są ostatnie Mistrzostwa Europy w siatkówce mężczyzn. Reprezentacja Polski rozgrywała tam same niewiele znaczące sparingi aż do półfinału. No i fajnie. Baza noclegowa może być w Międzyzdrojach, treningi na sopockim molo, natomiast potem polatamy sobie po Europie. Promowanie piłki nożnej na Starym Kontynencie przy promocyjnych cenach biletów wybranych linii lotniczych nie brzmi dobrze.

Dariusz Sadziak: Jak powszechnie wiadomo piłka nożna jest przede wszystkim dla kibiców, a więc skoro turniej Euro 2020 będzie mogła obejrzeć większa rzesza fanów piłki nożnej, to czemu nie. Do konkretnej oceny tego pomysłu poczekajmy do zakończenia mistrzostw, ponieważ „tego jeszcze nie grali”. Jednocześnie uważam, że jest to lepszy pomysł od tego, żeby np. El Clasico było rozgrywane w Chinach.

Michał Ptaszyński: Euro 2020 w kilku krajach tak oddalonych od siebie – grupa grająca w Rzymie i Baku to kuriozum (!) – to chory pomysł. Z piłkarskim świętem, które znamy chociażby z Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie, niewiele to będzie miało wspólnego. Szkoda, że UEFA funduje kibicom takie coś i przykrywa to jeszcze jubileuszem 60-lecia mistrzostw Europy. Wszyscy wiedzą, że chodziło i chodzi o pieniądze. A wystarczyło ME 2016 dać np. Turcji i najbliższe zorganizować we Francji, gdzie to wszystko się zaczęło. A tak reprezentacje będą latały nad Europą, spędzały długie godziny w podróży. Na pewno po i tak wyczerpującym sezonie pomoże na boisku…

Coraz częstsze ligowe porażki gigantów europejskiego futbolu. Czym jest spowodowany taki stan rzeczy?

Leszek Urban: Bardzo trudne pytanie. Chyba najbardziej wiarygodną odpowiedzią będzie to, że piłka nożna jest niepojęta i nigdy nie możemy być do końca pewni tego co się wydarzy. Z drugiej strony te najlepsze zespoły mają kadry, w których od lat są te same nazwiska. W każdym okienku transferowym są co najwyżej lekko retuszowane jednym bądź dwoma transferami. Być może to jest powód – starzejący się liderzy. Chociaż nie zawsze. Jest też tak, że po latach takich „zaniedbań” trzeba zrobić jakąś rewolucję. I wtedy wymiana kilku graczy też nie do końca się sprawdza. Przynajmniej na początku. Zauważmy, że piłka nożna to pewnego rodzaju cykle. Każda licząca się drużyna wyciska taki cykl na maksa, ale kiedyś siłą rzeczy musi nadejść koniec tego etapu i albo uda się go przedłużyć, robiąc sensowne korekty. Albo na jakiś czas dany klub wypada z tego cyklu, ale tylko po to, żeby za chwilę do niego wrócić. Największe kluby w Europie mają krótkotrwałe przestoje, ale koniec końców zazwyczaj to one są na świeczniku. Klub piłkarski to jeden wielki organizm. Od prezesów, przez trenerów, a na piłkarzach kończąc. Gdy jeden z elementów zostaje „zainfekowany” reszta przestaje działać tak jak powinna. Od rządzących zależy to, jak długo taka „zaraza” będzie pozbawiała zespół sukcesów. Gdy już postawią odpowiednią diagnozę i wyleczą chore jednostki, to wszytko zazwyczaj wraca do normy. A romantyzm w futbolu zanika.

Marcin Malawko: Tego nie wie nikt, ale powodów jest chyba wiele. Piłkarze najwięcej tracą nie przez to, że muszą grać co 3-4 dni, ale przez przedsezonowe zgrupowania w USA czy w Azji. Cierpią przez to również trenerzy. Zamiast przygotować drużynę solidnie do sezonu, odklepują obowiązki, by klub mógł zarobić kilka euro więcej. Ale jednak Klopp czy Conte wygrywają, a Valverde, Kovac i Solskjaer ponoszą klęskę za klęską. Może po prostu w wielu topowych klubach nie trafiono z wyborem szkoleniowców.

Mateusz Połuszańczyk: Romantyzmem futbolu. Tutaj nie trzeba dorabiać zbędnych filozofii. Skończyły się czasy bezkonkurencyjnej dominacji niektórych potentatów, ale zapewniam, że wrócą. Dlatego cieszy mnie, kiedy widzę wyniki typu porażki PSG, Barcelony, Bayernu. Ktoś zapyta: jak kibica Barcelony może radować fakt niepowodzenia przeciwko Levante? Bo taki rezultat jest następnym dowodem na to, że nikogo nigdy nie należy skreślać i lekceważyć. Piękno piłki nożnej i życia w pełnej krasie.

Dariusz Sadziak: Z tymi gigantami europejskiego futbolu, to jest jak z modą, ciągle się zmienia, ale powraca. Czy ktoś jeszcze niedawno wyobrażał sobie Ligę Mistrzów bez Manchesteru United lub AC Milan ? Chyba nie, ale oni z pewnością jeszcze zaistnieją. Zawsze kiedyś kończy się pewna epoka, a zaczyna następna. Po okresie sukcesów, drużyny przebudowują składy i trzeba nieraz trochę poczekać zanim wskoczą znowu na odpowiednie tory. Oczywiście zdarzają się ligowe wpadki, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć, jak np. ostatnia porażka PSG z broniącym się przed spadkiem Dijon, ale taki jest futbol – nieprzewidywalny i fascynujący.

Michał Ptaszyński: Wydaje mi się, że czynniki mogą być dwa, może trzy. Po pierwsze zwykłe zmęczenie i ilość spotkań oraz świadomość, że przed lub po meczach pucharowych czasem można spróbować u siebie w lidze zagrać nie w optymalnym składzie ewentualnie na pół gwizdka. Na taką wybiórczość można sobie czasami w lidze lub nawet w fazie grupowej Ligi Mistrzów pozwolić, bo jest jeszcze czas, by straty nadrobić i udowodnić swoją wyższość. Po drugie wydaje mi się, że giganci są trochę zmęczeni sami sobą. Brakuje mi takiej ofensywy transferowej, wymieniania sporej części składu, zwrotu w budowie zespołu, radykalnego odmłodzenia. Nie robią tego Anglicy, nie robią Real i Barcelona, nie bardzo robi też Bayern, bo trudno pod to podciągnąć pożegnanie Hummelsa, Ribery’ego i Robbena. Nie robi też nawet Juventus. Takie znużenie, taka apatia, taki jednocześnie czasem brak lidera wśród gwiazd, który pociągnie zespół, gdy nie idzie. Gdy maszyna pracuje, to gniecie, gdy w jej tryby wdziera się trochę piachu, to często brakuje kogoś, kto przestawi jej pracę na inne tory i poprowadzi do wygranej. Trzecia rzecz, że giganci często dotarli właśnie do ściany i trudno iść dalej, a goniący króliczka nawet jeśli w sumie bez szans na jego dopadnięcie, to jednak są bliżej i od czasu do czasu podstawią mu nogę.

Sonny Kittel zadeklarował chęć gry w reprezentacji Polski. I rozgorzała po raz kolejny dyskusja narodowa na temat „farbowanych lisów”. Czy ta kwestia jest aż tak godna uwagi?

Leszek Urban: W najnowszej historii naszej reprezentacji było już kilku tych „farbowanych lisów”. Od Emmanuela Olisadebe, po Tarasa Romanczuka i jakby tak każdego z osobna oceniać to braknie miejsca. Każdy z nich grał dla reprezentacji na innym etapie rozwoju naszej kadry. „Oli” pomógł w awansie na Mundial, ale np. Obraniak, Polański, Boeinisch czy Perquis zagrali dla naszego zespołu tylko dlatego, że nikt ich nie chciał w silniejszych reprezentacjach. A Polska akurat była organizatorem Euro 2012 i można było się pokazać. Dla mnie wyznacznikiem tego, czy dany zawodnik powinien w ogóle w naszych barwach jest to, jaki on ma związek z Polską i jak duże są jego szansę na załapanie się w innej kadrze. Bo jestem święcie przekonany, że gdyby zawodnik mógł wybrać grę w drużynie gwarantujące sukcesy, to by się nie wahał. Dziś nasza narodowa kadra ma w miarę ugruntowaną pozycję w Europie, ale co będzie jak przyjdą gorsze czasy? I nie będzie turniejów, na których będzie można się pokazać? Fajnie jest powiedzieć w naszym języku „dzień dobry” i „do widzenia”, ale to nie jest żaden wyznacznik. Oprócz umiejętności bardzo ważne jest to, jak bardzo piłkarz chcący grać dla naszego zespołu czuje się Polakiem.

Marcin Malawko: Na ten moment – nie. Mówisz „farbowane lisy” – myślisz o słowach Jana Tomaszewskiego sprzed EURO 2012. Pana Jana szanowałem zawsze. Najbardziej się z nim jednak nie zgadzałem przy ogólnonarodowej euforii związanej z EURO i cudami Smudy. „Po co krytykować Polańskiego, Perquisa, Obraniaka, Boenischa, skoro naprawdę nie ma kto grać?” – takie było moje myślenie.  A dziś, po kilku latach przyznaję mu rację. Skrzydłowymi nasza kadra już nie stoi, ale przecież mamy swoich chłopaków na pozycji Kittela. Pomocnik HSV to też nie drugi Thomas Muller. Tuła się od lat pomiędzy trzecim, a drugim poziomem rozgrywkowym w Niemczech. Teraz złapał życiową formę, ale niech awansuje do Bundesligi i to w niej zabłyśnie – zobaczymy czy wówczas będzie chciał nadal grać dla nas. Jeśli tak, zapraszamy. Na ten moment, aż do EURO 2020 na pozycji skrzydłowych mamy Grosickiego, Szymańskiego, Frankowskiego, Kądziora, a przecież także uniwersalnego Zielińskiego.

Mateusz Połusząńczyk: Kwestia będzie powracała. Gdy Łukasz Podolski jasno deklarował chęć występów w biało-czerwonych barwach, temat został przez działaczy PZPN-u zbagatelizowany. Efekt znamy. Natomiast kiedy popatrzymy na kadrę pod wodzą Franciszka Smudy z Boenischami, Obraniakami, Polańskimi, Rogerami albo Perquisami, brzytwa otwiera się w kieszeni. Można go sprawdzić, lecz czy chłopak byłby realnym wzmocnieniem reprezentacji Polski? Wątpię. Kogo niby miałby z niej wygryźć? Godna uwagi to jest Puszcza Białowieska.

Dariusz Sadziak: Kwestia „farbowanych lisów” w kontekście Kittela nie jest godna uwagi, ponieważ były już podobne projekty i jakoś żaden nie zbawił naszej piłki. Tym bardziej Kittel, który ma już prawie 27 lat i na tą pozycję mamy kilku młodszych perspektywicznych Polaków. Dziwne, że kwestia „farbowanych lisów” wypływa zawsze przed turniejami, do których nasza reprezentacja już się zakwalifikowała. Nasza kadra t0 nie okno wystawowe dla przeciętniaków. Jeżeli Kittel nazywałby się jak jego rówieśnik Paulo Dybala, to moglibyśmy na poważnie pochylić się nad tym tematem.

Michał Ptaszyński: Przez lata na przysposabianie piłkarzy do reprezentacji Polski reagowałem alergicznie i nadal w wielu przypadkach tak mam. Hiszpanie, Portugalczycy, Włosi, Francuzi – oni wszyscy nadal korzystali i korzystają ze swoich działalności kolonialnych w poprzednich wiekach. Polacy kolonii nie mieli, ale… już mają. Wystarczy przejrzeć składy juniorskich kadr i przekonać się, ile jest polskobrzmiących, ale jednak nie do końca „naszych” nazwisk. Świat aktualni funkcjonuje tak, że do kadry mogą kandydować synowie (córki też!) emigrantów do Niemiec, Anglii, Holandii, Belgii, Szwecji. Sonny Kittel nie będzie zbawcą kadry. Może być Thiago Cionkiem, może być Damienem Perquisem, może być nawet lepszym reprezentantem niż Taras Romanczuk i… nic. Ma paszport, do silniejszej kadry się nie załapie, jeśli będzie miał akurat szczęścia, że w Polsce zabraknie sensownych skrzydłowych (a taki deficyty jest), to okaże się bardziej polski niż kilku innych zawodników w takim samym położeniu i powołanie otrzyma. Jeśli będzie grał dobrze, to tylko garstka nazwie go „farbowanym lisem”. Jeśli zawiedzie, będzie „rudym ogonem” na całego.

 

Grzegorz Sawicki

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.