Osobowości niższych lig. Przemysław Piotrowski: Czemu ja nie mogę być ciechanowieckim Królewskim?

Bohaterem kolejnego odcinka minicyklu „Osobowości niższych lig” jest działacz Unii Ciechanowiec Przemysław Piotrowski. 

Na wstępie użyłem słowa działacz, gdyż w przypadku Przemka, trudno jest określić tak dokładnie jego funkcję w klubie z Ciechanowca. Gość od mediów społecznościowych, spec od marketingu, „ogarniacz” wszystkiego od A do Z w występującej w podlaskiej klasie okręgowej Unii. Przemek wielokrotnie gościł na łamach czy to futbol.pl czy Galaktycznego, mówiąc o klubie czy zdając krótkie relacje z meczów. Dziś postanowiłem przedstawić go bliżej czytelnikom w kolejnym odcinku cyklu „Osobowości niższych lig”.

 

Kilka zdań o sobie.

Nazywam się Przemysław Piotrowski, jestem członkiem Zarządu Klubu Sportowego Unia Ciechanowiec, czynnym zawodnikiem oraz osobą odpowiedzialną za całe zamieszanie wokół Unii w internecie. Mam 32 lata. Do końca szkoły średniej mieszkałem w Ciechanowcu. Po maturze wyjechałem na studia do Warszawy, zrobiłem magistra z socjologii w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego oraz studia podyplomowe z systemów informacyjnych i analizy danych. Od 2011 roku pracuje w branży badań społecznych i marketingowych, oprócz dwuletniej przerwy na poszukiwanie nowych wyzwań (m.in. mieszkałem w tym czasie zagranicą, w Szwecji). jestem związany z jedną firmą – Kantar Polska, która specjalizuje się w doradztwie marketingowym i dostarczaniu swoim klientom informacji o zachowaniach konsumentów. Pod koniec 2017 roku zbieg różnych okoliczności spowodował, że znowu osiedliłem się w Ciechanowcu dzięki czemu mogłem po prawie 15 latach wznowić moją przygodę z graniem w piłkę nożną.

Sport w twoim życiu zajmował ważne miejsce „od zawsze”?

Tutaj nie będę oryginalny, od małego byłem zapatrzony w sportowców (nie tylko w piłkarzy). Pamiętam, jak mama kupowała mi Bravo Sport i jarałem się historiami, które się tam pojawiały – szczególnie jedna utkwiła mi w pamięci (w sumie to nie wiem, czy jest prawdziwa, bo nigdy tego nie weryfikowałem). Chodziło o Alessandro Del Piero, który w dzieciństwie ćwiczył „rzuty wolne” w swoim garażu przy zgaszonym świetle, próbując trafić we włącznik światła piłką tenisową. A, że pierwszy mecz jaki wydaje mi się, że świadomie pamiętam to finał Ligi Mistrzów z 1996 roku, w którym Juventus Turyn pokonał Ajax Amsterdam, to te dwa elementy sprawiły, że do dzisiaj jestem fanem Bianconerich. Poza tym bardzo lubiłem koszykówkę, wiadomo Michael Jordan, ale też polska liga i pojedynki Śląska Wrocław, Anwilu Włocławek, Pekaesu Pruszków. A z mniej oczywistych sportów to snooker, kolarstwo z czasów Lance’a Armstronga (którego pomnik brutalnie trzeba było zburzyć) i historie związane z Brucem Lee.

Kiedy zaczęła się przygoda z futbolem?

Jeżeli chodzi o bardziej regularne zajęcia, to o ile dobrze pamiętam rozpoczęły się one w okolicach drugiej klasy szkoły podstawowej. Były wtedy zorganizowane takie jakby testy dla dzieciaków z Ciechanowca. Pamiętam, że była wtedy cała sala ludzi i trenerzy musieli niektórym podziękować (co w obecnych czasach jest nie do pomyślenia, bo ostatnio cieszyliśmy się, że na pierwszych zajęciach dla żaków, było siedmiu chłopców). Pierwszy turniej jaki pamiętam, był organizowany pod szyldem Danone (nie pamiętam dokładnie, ale możliwe, że odbywał się w Łomży). Później, aż do początków gimnazjum grałem w klubie w kolejnych kategoriach wiekowych. W międzyczasie udało się odhaczyć turniej w niemieckim Netzschkau, co dla 5-klasisty było dużym wydarzeniem. Od gimnazjum aż do końca liceum, czyli pewnie około 4-5 lat, klub borykał się z problemami i na jakiś czas zniknął całkowicie z piłkarskiej mapy Podlasia. W tym czasie przerzuciłem się na siatkówkę, bo tylko te zajęcia odbywały się regularnie w naszym mieście. Później wyjechałem na studia do Warszawy i grałem w piłkę bardzo okazjonalnie – gdzieś na ursynowskich orlikach albo później w lidze biznesowej. Dopiero po powrocie do Ciechanowca pod koniec 2017 roku, zacząłem chodzić na klubowe treningi, ale chyba nie muszę mówić, że po tak długiej przerwie moja forma nie była odpowiednia nawet jak na warunki naszej A-klasy.

Kiedy powstał pomysł na nową, lepszą Unię?

Początkowo to nie był pomysł na „nową, lepszą Unię”. Początkowo to było chwytanie się brzytwy przez tonącego. Opowiadałem już tę historię, ale pokrótce przytoczę najważniejsze jej wydarzenia. Wszystko zaczęło się podczas ostatniego meczu rundy jesiennej sezonu 2018/2019. Pojechaliśmy na wyjazd do Orli w „11” i to tylko dlatego, że ówczesny trener zdecydował się zagrać, a jeden z zawodników w ostatniej chwili wskoczył do jadącego już busa. Mecz przegraliśmy 1:2 i od razu po meczu dwóch zawodników powiedziało, że wiosną nie będzie już z nami grało. Atmosfera w busie była gęsta – dobrze, że z Orli do Ciechanowca nie jest daleko. Ja i obecny prezes Patryk Fiedoruk byliśmy zwykłymi zawodnikami, którzy przychodzili na treningi i mecze dla własnego funu i zdrowia.

Właśnie, razem z Patrykiem tworzycie duet. Jest to duet doskonały bez sporów czy raczej trudny związek?

Początki naszej wspólnej działalności wiążą się z wydarzeniami, o których mówiłem wcześniej. Kilka dni po wspomnianym meczu w Orli, gdy uświadomiliśmy sobie, że wiosną zostanie nam kopanie piłki na trawniku przed Patryka domem, postanowiliśmy działać. Spotkaliśmy się z zawodnikami, którzy byli w klubie od wielu lat, porozmawialiśmy z tymi, którzy z różnych względów nie chcieli lub nie mogli grać i doszliśmy do wniosku, że klub można uratować, ale potrzeba pospolitego ruszenia. Razem z Patrykiem i naszymi żonami zrobiliśmy naradę bojową, bo wiedzieliśmy, że próba uratowania klubu będzie wymagała od nas ogromnego zaangażowania i wspólnie zdecydowaliśmy, że spróbujemy to dźwignąć, przy okazji robiąc to, czego na Podlasiu jeszcze nie było, w myśl zasady „albo grubo, albo wcale”.

Dla mnie osobiście dodatkową inspiracją było to, co w tym samym okresie działo się w Wiśle Kraków (tak, tak jestem kibicem Wisły). Obserwowałem wejście z drzwiami do polskiej piłki Jarosława Królewskiego, który w programie Stan Futbolu mówił o binarności, probabilistyce i rzucał nazwiskami socjologów, których o dziwo ja też pamiętałem ze swoich studiów. I pomyślałem sobie – „Czemu ja nie mogę być ciechanowieckim Królewskim?”. Oczywiście trochę z przymrużeniem oka i z zachowaniem wszelkich proporcji, bo ani nie mogłem pożyczyć Unii Ciechanowiec miliona złotych, ani nie znam się z ludźmi z Microsoftu, ale mogłem wykorzystać moje mniejsze kontakty i umiejętności do zrobienia czegoś fajnego na naszym lokalnym podwórku.

I tak oto powstał duet, który ciągnie ten wózek do dzisiaj – Patryk jest naszą twarzą w kontaktach z mieszkańcami Ciechanowca (bo miał krótszą przerwę od Ciechanowca i prawie każdy go zna), a ja wykorzystuję moje doświadczenie zawodowe w kontaktach z potencjalnymi partnerami spoza miasta oraz w kreowaniu wizerunku klubu w sieci.

Uderzasz z „grubej rury” do postaci znanych z mediów, aby w krótkich filmikach promowali ciechanowiecki klub. Skąd taki zamysł?

Akurat tutaj nie mogę zdradzać szczegółów, bo mógłbym spalić nasze źródło i nie obejrzelibyśmy kolejnych filmików. Mogę natomiast opowiedzieć historię z Sebastianem Milą. Generalnie w tamtym okresie nie szło nam za dobrze na boisku, więc szukaliśmy sposobu, który pomógłby podnieść morale zawodnikom. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem odezwania się do kilku znanych piłkarzy, którzy są aktywni w social mediach i po prostu wydają się dobrymi ludźmi. Konwencja miała być inna, ale wspomniane wyżej okoliczności narzuciły właśnie taką narrację. Zrobiłem sobie listę zawodników, z którymi chciałem nawiązać kontakt i tak uderzyłem do pierwszego na liście Sebastiana Mili. Po wysłaniu wiadomości stresowałem się bardziej niż przed pierwszą wizytą u teściów, ale odpowiedź przyszła po godzinie i była mega pozytywnym zaskoczeniem. Oczywiście miałem nosa sądząc, że pan Sebastian to spoko gość i po kilku wiadomościach mieliśmy ustalone szczegóły filmiku. Jakby tego było mało, okazało się, że pan Sebastian doskonale wie, gdzie leży Ciechanowiec i jesteśmy umówieni w tym roku na łowienie ryb nad naszym zalewem. To dopiero będzie petarda. A kartka z listą pozostałych zawodników leży sobie w naszych archiwach i cierpliwie czeka na odpowiedni moment.

Pytałem o to również Pawła Danielaka i Kamila Jackiewicza. Pomysły przychodzą spontaniczne czy raczej są efektem głębszych przemyśleń?

Zdarzają się spontaniczne historie, ale większość działań jest efektem dokładnych analiz i planowania czy obserwowania innych klubów (ale też podmiotów spoza sportu), a także rozmów z mieszkańcami miasta i zawodnikami. Kibice i odbiorcy naszych działań są bardzo wymagający, więc nie możemy pozwolić sobie na żadne „wtopy”, bo to mogłoby przekreślić cały wysiłek, który włożyliśmy w te działania. A, że bardzo łatwo można strzelić sobie w stopę np. niefortunnym twittem, pokazują choćby przykłady klubów z Ekstraklasy.

Jak ważne miejsce w życiu zajmuje Unia? Masz również inne obowiązki.

Rzeczywiście w pierwszej kolejności muszę wywiązywać się z moich obowiązków zawodowych. Ale wszystko jest kwestią odpowiedniej organizacji czasu. Generalnie mój dzień wygląda tak, że budzę się o 6:15, robię poranny rozruch, jem śniadanie, idę na spacer z psem, ogarniam domowe obowiązki, a w międzyczasie myślę o kolejnych działaniach w klubie. Między 9 a 17 pracuję jak każdy uczciwy obywatel. A po 17:00 włączam tryb „Unia turbo” – planuję posty na facebooku, idę na trening, spotykam się z w sprawach klubowych z różnymi ludźmi i tak już do 22:30. Żona trochę narzeka, szczególnie w dni, kiedy mijamy się tylko w drzwiach, ale staram się jej to wynagrodzić w weekend – oczywiście po meczu.

Właśnie, przybliż „trochę” temat rodziny.

Mam żonę Krysię, którą poznałem pierwszego dnia studiów, czyli prawie 13 lat temu. Pewnie dzięki temu, że tak długo się znamy wybacza mi moje zwariowanie na punkcie piłki. Widzi, że spełniam się w tym co robię i mocno mi kibicuje i chociaż na mecze nie chce przychodzić, to pomaga mi w organizacji wielu tematów okołoklubowych. W domu jest jeszcze 2-letni pies, bokser – Ros, który z racji swojej natury wymaga dużo atencji i treningów, ale ostatnio co raz częściej zabieram go na treningi biegowe, więc łączymy przyjemne z pożytecznym.

Opowiedz o najbardziej spektakularnych akcjach marketingowych w Twoim wykonaniu.

Ciężko wybrać te najlepsze, bo uważam, że każda była ciekawa i angażująca. Nieskromnie powiem, że biorąc pod uwagę wielkość miejscowości i potencjał ludzki to całokształt naszych działań trzeba uznać za spektakularny. No dobra, dwa tematy wybijają się ponad pozostałe – spotkanie z Wisłą Kraków w czasie ich letniego obozu w Warce i sparing z KTS Weszło. Oba wydarzenia udało mi się zorganizować nie mając żadnych „znajomości” w tych klubach, co pozwoliło mi uwierzyć jeszcze bardziej w nasze możliwości. Poza tym nie ukrywam, że sprawia mi osobistą satysfakcję, gdy widzę jak inne kluby zmieniają swoje podejście do promowania siebie. Przed naszym pojawieniem się w social mediach, aktywność klubów w sieci ograniczała się w większości do zdawkowej relacji z meczu, może jakiegoś zdjęcia, a najwięcej emocji budziły wpisy klubów, które atakowały siebie nawzajem. A przecież każdy klub ma do zaoferowania dużo więcej ciekawych tematów i serce rośnie jak kolejne kluby organizują wydarzenia w swoich miastach, relacjonują je, czy próbują za naszym przykładem rozkręcić marketingową karuzelę. Kibicuję wszystkim tak samo, bo liczę, że wspólnie uda nam się wyciągnąć podlaską piłkę z marazmu.

Pytanie tradycyjne. Piłka nożna w niższych ligach jest traktowana po macoszemu przez centralne władze. To moja opinia. Jakie jest Twoje zdanie?

To prawda, ale ogólnie jest to bardzo złożony temat, na który musielibyśmy chyba poświęcić osobny wywiad. Mam wiele obserwacji dotyczących podejścia mieszkańców, zawodników, decydentów do piłki na tym najniższym poziomie. I oczywiście to podejście jest inne np. w takich miejscowościach jak Ciechanowiec, a inne w większych miastach. Niestety, ale moja prognoza jest taka, że jeżeli nie zostaną wprowadzone konkretne plany naprawcze, to za kilka lat klubów na Podlasiu będzie jeszcze mniej – przecież gdyby nie kompletny zbieg okoliczności, to Unii też by już nie było. My cały czas studzimy zapędy i informujemy, że nadrabianie zaległości z lat poprzednich wymaga wielkiego zaangażowania wszystkich, a nie tylko mojego czy Patryka. My tylko pokazujemy, że „da się”, kwestia jest taka czy ktoś poza nami podchwyci ten temat, czy tylko będzie się biernie przyglądał. I mam tu na myśli zarówno lokalne otoczenie, jak i decydentów na szczeblach wojewódzkich czy ogólnopolskich.

Marazm na dole, mimo tzw. boomu na niższe ligi, trwa. Jak przekonać działaczy, aby podnieśli głowy i otworzyli się na „świat”? Wam to wychodzi kapitalnie.

„Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajdzie się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.” Ten cytat idealnie oddaje sedno sprawy. Gdy z Patrykiem ponad rok temu spotkaliśmy się pierwszy raz z członkami stowarzyszenia wszyscy jak jeden mąż patrzyli na nas z politowaniem i powtarzali jak mantrę „My już próbowaliśmy, to nic nie da, jak chcecie tracić czas to proszę bardzo”. Po roku mogę zdecydowanie powiedzieć, że przy odpowiednim zaangażowaniu jednak „da się”. Wystarczyło wyjść do ludzi i porozmawiać. I tych dwóch rzeczy brakuje – zaangażowania i dialogu.

Przemysław Piotrowski dziś…

…to po prostu szczęśliwy człowiek. Mam interesującą pracę, spełniam się zawodowo, mam rodzinę, na której mogę polegać i hobby, które pochłania mi długie godziny. Nie ma czasu na głupoty. Dzięki treningom fizycznie czuję się lepiej niż 10 lat temu, spełniłem sportowe marzenia z dzieciństwa o strzelaniu bramek w koszulce Unii Ciechanowiec (i to w najważniejszych momentach sezonu), spotkałem w ciągu ostatniego roku idoli – Tomka Frankowskiego i Kubę Błaszczykowskiego. Lista pozytywnych rzeczy, które mnie spotkały dzięki zaangażowaniu w Klub jest długa i mam nadzieję, że absolutnie niewyczerpana.

Przemysław Piotrowski za 5 lat…

…moje ulubione pytanie z rozmów kwalifikacyjnych. Mam nadzieję, że za 5 lat będę dał radę jeszcze trochę pokopać na naszych podlaskich boiskach – staram się teraz nadrobić stracony czas, kiedy nie miałem możliwości, żeby grać w piłkę i o ile zdrowie pozwoli to chciałbym właśnie jeszcze te 5 lat być aktywnym zawodnikiem. A poza tym chciałbym, żebyśmy w tym czasie awansowali do 4. ligi i mieli kilka drużyn młodzieżowych, po to, żeby była ciągłość funkcjonowania klubu. A prywatnie – status quo będzie ok.

Wróćmy jeszcze do futbolu. Muszę Ci zadać to pytanie, z pewnością już tak miło nie będzie…Po awansie do okręgówki zderzyliście się ze ścianą. Runda jesienna, delikatnie mówiąc, zweryfikowała Unię. Jak widzisz ten temat?

Nie lubię tych stwierdzeń „zderzenie ze ścianą”, „zostaliście zweryfikowani” itp. Jeżeli ktokolwiek spodziewał się, że będziemy czymś więcej niż tylko tłem dla pozostałych drużyn w tej lidze, to był w wielkim błędzie. Przecież my ten awans wyszarpaliśmy w ostatnich minutach meczów z Gródkiem i Orlą, czyli teoretycznie najsłabszymi drużynami w A-klasie. Do okręgówki szliśmy z tym samym składem, który jeszcze pół roku wcześniej nawet się nie znał, więc ciężko było oczekiwać, że będziemy grać jak równy z równym z Puszczą Hajnówką czy Orłem Kolno. Owszem rozmiary niektórych porażek były nieprzyzwoite, ale o ile kwestie organizacyjne można było szybko nadrobić, to różnicy w poziomie sportowym nie da się zniwelować w ciągu kilku miesięcy. Niestety odbija się nam czkawką kilkuletnie zaniedbanie w szkoleniu. Zasiedzieliśmy się w A-klasie, a w tym czasie inne drużyny zrobiły duży skok naprzód. Widać to przede wszystkim w przygotowaniu taktycznym do meczu, które w A-klasie nie ma może dużego znaczenia, ale w okręgówce każdy ma przygotowane schematy konstruowania akcji, gry defensywnej czy stałe fragmenty gry. Nam tego zabrakło. A do tego doszły inne czynniki – dwóch najlepszych zawodników z wiosny leczyło przez całą rundę jesienną kontuzje, w pierwszym meczu wypadł nam bramkarz, a rezerwowego nie mieliśmy, czterech najbardziej doświadczonych zawodników nie mogło pogodzić się z kolejnymi porażkami i przestało przychodzić na mecze, mówiąc wprost ¾ optymalnego składu wypadło nam po pierwszych kilku meczach. Mniej więcej od połowy rundy musieliśmy zabierać na mecze seniorów chłopaków z kategorii junior młodszy, czyli 15- i 16-latków. W jednym meczu wyszło ich czterech w podstawowym składzie.

I teraz ktoś może zapytać: „To po co był wam ten awans?”.

Ano właśnie po to, żeby uświadomić wszystkim, na jakim poziomie jest piłka nożna w Ciechanowcu i że potrzeba czasu i inwestycji, żeby to zaczęło wyglądać tak jak powinno. Poza tym jaki jest sens w wygrywaniu meczów i rezygnowaniu z awansów? Po to się gra, żeby wygrywać i rywalizować z coraz lepszymi drużynami, bo tylko w ten sposób można się rozwijać. Dostaliśmy jesienią potężną lekcję futbolu i wcale nie wykluczamy, że wiosną dostaniemy kolejną. Ale zostając w A-klasie pławilibyśmy się w swojej „zajebistości” i dalej tkwilibyśmy w marazmie. A tak przynajmniej jest bodziec do cięższej pracy i zmian, które już się rozpoczęły.

Co dalej? Jakie pomysły szykujesz?

Teraz, gdy klub uzyskał stabilność finansową, spłacił długi i ma zapewniony spokojny byt, możemy skupić się na pracy u podstaw. W ostatnich tygodniach we współpracy z Ciechanowieckim Ośrodkiem Kultury i Sportu uruchomiliśmy zajęcia dla dwóch nowych grup młodzieżowych – żak i orlik. Mamy nadzieję, że do początku sezonu 2020/21 uda nam się zebrać odpowiednią liczbę dzieciaków i że zgłosimy obie drużyny do rozgrywek.

Zdecydowaliśmy się także poświęcić więcej uwagi młodym zawodnikom, którzy mają predyspozycje i odpowiednie nastawienie do uprawiania sportu. Pierwszym krokiem było zafundowanie młodemu bramkarzowi tygodniowego obozu dla bramkarzy w Bydgoszczy. W kolejnych krokach chcielibyśmy objąć takich zawodników czymś na wzór stypendiów i zapewnić im profesjonalne treningi z większą regularnością.

Poza tym chcielibyśmy się zdecydowanie lepiej zaprezentować na „okręgówkowych” boiskach, może uda się urwać kilka punktów faworytom. Ale nic na siłę. Skupiamy się przede wszystkim na zbudowaniu drużyny na przyszły sezon, żeby bogatsi w nowe doświadczenie przygotować się dużo lepiej do kolejnego awansu do okręgówki. Już teraz docierają do nas głosy niezadowolenia od kibiców, którzy oczekują wyników natychmiast, ale trudno jakoś to przełkniemy, żeby za dwa lata powiedzieć „a nie mówiłem”.

Natomiast jeśli chodzi o kwestie marketingowe, to oczywiście jest to tajemnica. Wachlarz możliwości jest praktycznie nieograniczony, ale wiele zależy od zaangażowania społeczności. My pokazaliśmy, że można fajnie działać, teraz czekamy na działania zwrotne.

 

Dziękuję za rozmowę.

Grzegorz Sawicki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.

Jedna odpowiedź do “Osobowości niższych lig. Przemysław Piotrowski: Czemu ja nie mogę być ciechanowieckim Królewskim?”

  1. Brawo Przemek !!!! Tak trzymaj, tak rób. Jeszcze nie jedna kłoda przed tobą ale „kilku” kibiców zawsze miał za sobą 🙂

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.