Argentyna 1978. Największa klęska Polaków w historii?

Kilkanaście dni temu Polacy wywalczyli awans na mistrzostwa świata. Jest to wielki sukces dla piłkarzy i nowego trenera. Gdy rozmawia się o szansach biało-czerwonych w Katarze, większość respondentów uważa sam awans za sukces i nie łudzi się, że reprezentacja Polski wyjdzie z grupy. Pozostała część mówi kolejnej rundzie, kilku optymistów o ćwierćfinale, nikt jednak nie porywa się wyżej. Zresztą nie ma co się dziwić, obecny potencjał kadrowy wygląda bardzo mizernie na tle faworytów turnieju. Warto przypomnieć sobie czasy, gdy to właśnie Polacy byli uważani za jednych z tych, którzy mają realne szanse na końcowe zwycięstwo.

Piękne lata 70-dziesiąte w polskiej piłce

Cofnijmy się do roku 1974. Edward Gierek sprawował władzę w Polsce, Ruch Chorzów zostawał mistrzem ówczesnej pierwszej ligi. Na ulicach najczęściej spotykanym samochodem był Fiat 126p, a w budownictwie mieszkaniowym królowała wielka płyta. Był to też świetny czas dla polskiej piłki. Miał wtedy miejsce historyczny dla Polaków mundial, który do dziś jest zapisywany złotymi zgłoskami. Podopieczni Kazimierza Górskiego zajęli trzecie miejsce na ziemiach Republiki Federalnej Niemiec. Osiem lat później drużyna trenowana już przez Antoniego Piechniczka powtórzyła sukces „Orłów Górskiego” na hiszpańskich boiskach. Pomiędzy tymi dwoma historycznymi dla Polski mundialami znajduje się jednak luka. Są nią mistrzostwa świata 1978 w Argentynie. Wielu fachowców uważa, że mieliśmy wówczas najlepszy zespół w historii. Dlaczego więc nie przywieźliśmy z tych mistrzostw choćby medalu?

Medal „Orłów Górskiego” na Mundialu w 1974 roku | Veritas de Historia
Reprezentacja Polski 1974

Zmiana selekcjonera

Dwa lata przed mundialem Polska reprezentacja wystąpiła na igrzyskach olimpijskich w Montrealu. Drużyna jechała tam z zamiarem obrony olimpijskiego złota wywalczonego cztery lata wcześniej w Monachium. Sensacyjnie jednak Polacy polegli w finale z Niemiecką Republiką Demokratyczną. Zarówno kibice jak i ówczesne władze srebrny medal potraktowały jako porażkę. Po turnieju trener stulecia Kazimierz Górski postanowił podać się do dymisji. Jego zastępcą został Jacek Gmoch, który na poprzednich mistrzostwach świata odpowiedzialny był za analizę przeciwników.

Jacek Gmoch: Moje życie pioniera - Przegląd Sportowy
Jacek Gmoch

Był on całkowitym przeciwieństwem Górskiego. Traktował piłkę bardzo analitycznie, rozpracowywał każdy najmniejszy szczegół, jawił się jako prawdziwy profesjonalista uzbrojony w całą wiedzę świata. Można powiedzieć, że miał on na tym punkcie lekką obsesję. Andrzej Iwan w swojej książce „Spalony” wspomina:

Przeprowadzał nam też badania – nie wiem, czy były to testy na IQ, czy chciał zgłębić naszą psychikę, ale dostawaliśmy szablony z pytaniami w stylu: „Która figura geometryczna nie pasuje do pozostałych?”. Oczywiście eksperyment nie miał prawa przynieść jakichkolwiek efektów, ponieważ wielu piłkarzy, zamiast odpowiadać stawiało znaczki nawet bez czytania. Nie przeszkadzało to Jackowi wszystkie te prace zbierać, a potem dogłębnie analizować.

Problemy jeszcze przed mistrzostwami

Starszyzna, krótko mówiąc, nie przepadała za Gmochem. Pamiętali go z czasów Kazimierza Górskiego, gdy jeszcze był asystentem. Dogryzali mu, nie obdarowywali go należytym szacunkiem. Gmoch swoim zachowaniem też nie pomagał. Podsycał tylko negatywne emocje, ciężko było za nim nadążyć. Mącił tak, że drużyna czuła się skołowana. Atmosfera z każdym dniem gęstniała, selekcjoner nerwowo reagował na krytykę, wikłając się w przeróżne konflikty. Uważał, że trzecie miejsce na mundialu w RFN to głównie jego zasługa.

– O Górskim mówił „ten prostaczyna”. Przypisywał sobie wszystkie zasługi za rok 1974, sugerując, że głupek Górski nie poradziłby sobie sam i że tak naprawdę spił śmietankę – wspomina Andrzej Iwan.

Andrzej Iwan: czasami nie mam już ochoty kopać się z życiem (sport.tvp.pl)
Andrzej Iwan

Piłkarze kłócili się o pieniądze, było wiele wewnętrznych konfliktów, drużyna nie stanowiła monolitu. W takiej atmosferze kadra wyruszyła do Argentyny.

Początek mistrzostw

Do mundialu przystąpiła prawdopodobnie najlepsza personalnie reprezentacja Polski w historii. Bramki bronił Tomaszewski. W obronie grali Szymanowski, Żmuda, Gorgoń i Maculewicz. Środek pola należał do Deyny i Kasperczaka, którzy byli wspierani przez młodych: Nawałkę, Bońka i Iwana. W ataku grali Lato, Lubański i Szarmach.

Polska trafiła do grupy z RFN, Tunezją i Meksykiem. Pierwszy mecz przeciwko obrońcom tytułu zakończył się bezbramkowym remisem. Gmoch wynik 0:0 przedstawił jako swój sukces, mimo tego, że Niemcy mieli najgorszy od dawna skład. W drugim spotkaniu Polacy męczyli się, jednak ostatecznie udało się pokonać Tunezję 1:0 po bramce Grzegorza Laty w 43 minucie. Ostatnie spotkanie okazało się tym najlepszym. Po dwóch bramkach Bońka i jednej Deyny wygraliśmy 3:1, czym przypieczętowaliśmy awans do kolejnej rundy.

Kolejna faza mundialu

Po wyjściu z pierwszej grupy trafiliśmy do kolejnej – taki był wówczas regulamin. Ta jednak okazała się dużo trudniejsza od poprzedniej. Trafiliśmy na Argentynę, Peru i Brazylię. Pierwsze spotkanie drugiej rundy rozpoczęliśmy od starcia z gospodarzem. Tuż przed spotkaniem Gmoch zdecydował, że na środku obrony Jerzego Gorgonia zastąpi Henryk Kasperczak. Selekcjoner swoją decyzję argumentował tym, że Argentyńczycy będą grali dołem, więc zamiast postawnego obrońcy, trener postawił na pomocnika z inklinacjami ofensywnymi. Skutek tego był taki, że w 16 minucie bramkę głową strzelił Mario Kempes, zanim uderzył futbolówka przeszła nad Kasperczakiem. Nad Gorgoniem zapewne by nie przeszła.

„Ale Gorgoń siedział koło mnie, na trybunach stadionu w Rosario. Wiedział, że Gmoch już go nie przywróci i zamawiał piwo za piwem” – podsumował Iwan.

Bohaterem kolejnej akcji również był Kempes, tym razem w roli obrońcy. Napastnik we własnym polu karnym obronił strzał Grzegorza Laty ręką. Sędzia podyktował rzut karny dla Polaków. Podszedł do niego Kazimierz Deyna. Strzelił w środek bramki, a argentyński bramkarz bez problemu złapał piłkę. Polacy przegrali ostatecznie 0:2 po kolejnej bramce Kempesa, który został wtedy królem strzelców mundialu.

Pozostały dwa spotkania, które podopieczni Gmocha musieli wygrać, aby przejść dalej. W pierwszym meczu udało się pokonać Peru 1:0, jednak trzy dni później Brazylia zweryfikowała drużynę Gmocha. „Canarinhos” wygrali pewnie 3:1 i zapewnili Polakom bilet powrotny do domu.

„Dzisiaj nie znam ani jednej osoby, która turniej z 1978 roku wspomina pozytywnie. Prawdopodobnie Polska dysponowała wówczas najsilniejszym składem w historii – bohaterowie sprzed czterech lat byli dość młodzi, by grać na najwyższym poziomie, a jednocześnie przybyły posiłki: Lubański, Boniek, Nawałka. Sztuką było to zepsuć, ale jakoś się udało!”

– tymi słowami podsumował mistrzostwa świata w swojej książce Andrzej Iwan.

Szkoda tej drużyny, tego zmarnowanego potencjału. Okazało się, że intuicyjne podejście do piłki Kazimierza Górskiego było skuteczniejsze niż analityczny styl Jacka Gmocha. Z drugiej strony chciałbym żyć w czasach, w których piąte miejsce na mundialu będzie dla Polski rozczarowaniem. 


Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.