Historie prawdziwe. „Kasę wzięliśmy, ale my wam sami gola nie strzelimy”

Polski światek futbolowy żyje od dwóch dni artykułem Szymona Jadczaka o procederze korupcyjnym, w który miał być zamieszany obecny selekcjoner reprezentacji Polski. Środowisko podzieliło się na dwie grupy: „Oburzonych” i „Kto nie z Czesiem tego zniesiem”. Ja natomiast, korzystając z okazji przypomnę swój tekst z listopada ubiegłego roku bodajże, w którym opisałem ustawione spotkanie sprzed lat. Ten „wałek” wciąż wywołuje uśmiech na mojej twarzy i obecnie traktuję go już jako humorystyczne wspomnienie z lat 90-tych ubiegłego wieku. Zapraszam.

Bardzo dobrze pamiętam jak 30-40 lat temu korupcja obecna była w polskim futbolu od C-klasy po najwyższy szczebel rozgrywek. „Kopałem się wówczas w czoło” jako zawodnik, nigdy nie mówiąc o sobie „piłkarz”, jak to obecnie nazywają siebie, pożal się Boże, kopacze gały w ligach partyzanckich.

Im niżej, tym bardziej komicznie wyglądał korupcyjny proceder. A to skrzynka wódki wręczona rywalom, a to „bajlando” dla sędziów do białego rana w klubowym „biurze”. Takich opowiastek z życia, a raczej z boiska wziętych, znam setki. Dziś chcę przedstawić jedną z nich. Po prawie 30 latach, brzmi ona jak tragikomedia. A z drugiej strony, tak z przymrużeniem oka, pokazuje jak operatywni byli ówcześni zawodnicy (oni są bohaterami). Nie było „internetów”, komórek, messengerów czy innych „skejpów” – a wszystko „dało się załatwić”.

Oczywiście nazwiska nie padną (a są ciekawe), nazwy klubów też pozostawię w tajemnicy.

Zmienić trenera

Początek lat 90. Poziom rozgrywek odpowiadający obecnej III lidze. Zespół X po sromotnej porażce w niedzielę, powiedzmy na 5 kolejek przed końcem sezonu, znalazł się w głębokiej d***, czytaj zagrożenie spadkiem. Grupa młodych gniewnych w poniedziałek postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i … pozbyć się trenera oraz ukrócić sobiepaństwo starych repów. Delegacja młokosów udała się do prezesa. Jeden z tych małolatów był ulubieńcem i oczkiem w głowie „szefa” klubu, który przychylił się do wniosku buntowników.

We wtorek zajęcia prowadził już nowy szkoleniowiec, a starszyzna drużyny została „zaorana”. Władzę w zespole przejęła grupa „rewolucjonistów”. Zmiana na stanowisku trenera okazała się z gatunku tych „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, ale to inna historia.

Nadchodził kolejny mecz, niestety z rywalem Y z czołówki tabeli. Nie było raczej szans na dobry wynik, tym bardziej, że przeciwnik miał przyjechać wzmocniony kilkoma graczami z pierwszego zespołu.

Musimy zapunktować

Burza mózgów (a były tęgie) małolatów i zapadła decyzja: Szukamy dojścia. Udało się, ale dopiero przed samym meczem. Krótka rozmowa, okazało się, że zawodnikom zespołu Y kompletnie nie zależy na wyniku. Ustawiono się na remis, aby nie wzbudzać za mocno podejrzeń.

Wraz z gwizdkiem sędziego rozpoczął się cyrk Monty Pythona. Drużyna Y strzeliła gola, zgodnie z umową, a wtedy zespół X ruszył do falowych ataków. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, a na trybunach niósł się szmer: To jednak poprzedni trener ich blokował, patrzcie jak te małolaty zapierd***.

X atakowali, ale gola nie było. Słupki, poprzeczki, cudowne rozstępowanie się obrońców drużyny Y, wtajemniczony boczny arbiter puszczał wszystkie spalone. I.…nic.

Jesteśmy uczciwi

Wreszcie w drugiej połowie, do ulubieńca prezesa klubu X, podbiegł jeden z zawodników gości i wypalił: Kur***, kasę wzięliśmy, ale my wam sami gola nie strzelimy. Jak nic nie ukłujecie, po meczu hajs oddamy. Chcemy być uczciwi.

Info poszło dalej po boisku i chyba usłyszał je sędzia główny (tak wieść gminna niesie) … z litości dyktując rzut karny dla X. Ekstaza wśród zawodników, na trybunach szaleństwo. Przed strzałem bramkarz zespołu Y poinformował egzekutora, w który róg „pójdzie” i.… poszedł, ale napastnik gospodarzy tak się podjarał, że strzelił… jak najbardziej w przeciwny, ale niecelnie.

Mózg operacji w akcji

Konsternacja, załamka, lipa. Jednak od czego operatywność. Mózg całej operacji na szybko podbił stawkę w rozmowie z kapitanem Y i.… w jednej z ostatnich akcji, wspomniany już bramkarz wypuścił piłkę z rąk wprost pod nogi jednego z graczy gospodarzy. Ten mając przed sobą pustą bramkę, z odległości 3 metrów trafił… w słupek. Na szczęście futbolówka odbiła się w taki sposób, że wpadła do sieci.

Radość, euforia, remis 1:1. Kibice szczęśliwi, że odmieniony zespół X przełamał złą passę, a do tego zagrał bardzo dobry mecz. Jak było w rzeczywistości, wiedzieli tylko wtajemniczeni…


Foto: Phillip Kofler z Pixabay

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Miejsce na twoją reklamę

Chcesz zareklamować się na portalu z ogromną ilością wyświetleń? Bardzo dobrze trafiłeś!!! To jest miejsce gdzie w dobry sposób pokażesz swoją firmę.